Bula bula — kava gotowa 🙂 Ponad 11 godzin w samolocie z Los Angeles. Po drodze małe turbulencje i siup — mamy nowy dzień — jako jedni z pierwszych na świecie. Od tej pory już nie będziemy budzić się, kiedy w Polsce wszyscy będą wychodzić na obiad — teraz to my będziemy wstawać jako pierwsi. Mamy już 20 października 2017, a wyjechaliśmy 18 o godzinie 23:30.
Fidżi wita nas piękną pogodą, a na lotnisku cudowną muzyką. Już jesteśmy podekscytowani. Mamy przed sobą cały dzień, bo lądowanie było tuż przed 6 rano. Zaraz potem udajemy się do hostelu. Stamtąd jedziemy zwiedzać miasto Nadi. Czujemy się jak w mikro Indiach. Znajduje się tutaj największa świątynia hinduska na półkuli południowej. Liczba hindusów jest naprawdę spora — mnóstwo indyjskich sklepów, dań. Słychać tutaj trzy języki — fidżyjski, hindustani i angielski. Każdy z nich jest oficjalnym językiem Fidżi. Każdy pozdrawia nas słowem bula — czyli po prostu witaj, cześć.
Targ w Nadi nie wywarł na nas specjalnego wrażenia. Owoców i warzyw mimo, że było dużo, to jednak ich różnorodność była dość mała. To co go wyróżniało, to możliwość zakupu korzeni Piper methysticum używanej do zrobienia kavy (tak — czyta się tak samo, jak naszą kawę — sami mieszkańcy byli rozbawieni i zaciekawieni jak mówiliśmy, że u nas słowo brzmi tak samo 🙂 ). Napój kava, był kiedyś pity jedynie przez wodzów wioski lub szamanów, teraz piją go wszyscy. Okazuje się, jednak, że ze względu na rosnący eksport, kava jest coraz droższa. Rzadziej jest też więc pita. Pozostaje jednak bardzo ważnym elementem życia tutejszych mieszkańców.
Aby zrobić kavę należy sproszkowany korzeń — yagona, wsypać do woreczka bawełnianego i wymieszać z wodą w specjalnym naczyniu — tanoa. Po chwili woda staje się szara — wygląda jak błotko — napój jest już gotowy, można przystąpić do ceremonii. Jeszcze tylko klapnięcie w dłonie, odebranie bilo (łupina kokosa) z nalaną kavą i można pić do dna. Piją wszyscy dorośli, aż tanoa będzie pusta — jeden po drugim, każdy z tego samego bilo.
Marzyliśmy o tym, aby udało nam się uczestniczyć w prawdziwej ceremonii picia kavy. Prawdziwej, czyli takiej, która nie będzie przygotowana pod turystów. Udało nam się spełnić to marzenie 🙂 Tuż po odwiedzeniu górskiej wioski, gdzie jeszcze wielu mieszkańców mieszka.w tradycyjnych domach — bure, zawitaliśmy do miasta Ba.
W miejscowości Ba, wprosiliśmy się na imprezę charytatywną Kościoła Katolickiego. Kiedy staliśmy i patrzeliśmy na całe wydarzenie, nagle starsza osoba z jednej wioski pomachała nam i zaprosiła nas do siebie. Super się ucieszyliśmy, zaczęliśmy rozmawiać i podczas rozmowy zaproponowano nam dołączenie do ceremonii. Nie mogliśmy odmówić, było smacznie, miło i przyjemnie. Prawdziwa kava z mieszkańcami Fidżi — Bula, bula 🙂
Na Fiji wszędzie podróżujemy autobusami. Nie jest zbyt wygodnie, ale jest za to ciekawie i dość tanio. Czasami jednak musimy wziąć taxi, bo nie wszędzie autobusy dojeżdżają. W autobusach wprowadzono nowy system kart zbliżeniowych. Okazuje się jednak, że działa on bardzo słabo, ludzi mają z tym problemy, czytniki nie są dobrze oprogramowane. Na każdym przystanku kierowca musi interweniować. Autobusy na Fiji często nie mają okien, jedynie zasłonę, która jest spuszczana w razie deszczu. Wygląda to bardzo ciekawie. Aby zatrzymać autobus należy pociągnąć za sznureczek, aby zadzwonił dzwonek. Takie rozwiązanie widzieliśmy już w krajach Ameryki Łacińskiej. Przed nami jeszcze kilka dni na wyspie, czas pokaże co będzie dalej…