Outback w Australii
Na outback w Australii czekaliśmy z niecierpliwością. Byliśmy pewni, że pojedziemy, nie wiedzieliśmy jednak gdzie dokładnie. Problemem był czas kiedy znaleźliśmy się w Australii — grudzień. To nie jest dobry moment na outback. Wszechobecny upał powoduje, że liczba przybyszów w outback jest znikoma. Po rozmowie z mieszkańcami postanowiliśmy, że udamy się do miejsca, gdzie rozpoczyna się prawdziwy outback — do Burke. Podobno, kto nie był w Burke nie zna Australii. Więc już teraz chyba trochę ją znamy i kochamy 🙂
Lightening Ridge
Dojazd do Burke zajął nam kilka dni. Po drodze odwiedziliśmy wiele klimatycznych małych miejscowości. Dotarliśmy również do Lightening Ridge — miejsca, gdzie ciągle wydobywane są przepiękne opale szlachetne. Odwiedziliśmy kopalnie, zobaczyliśmy miejsca wydobycia oraz nauczyliśmy się jak odróżniać opale oraz biżuterię, która jest z nich wykonana. Co ciekawe ceny niektórych opali osiągają niebotyczne kwoty, poniżej jeden z opali szlachetnych w cenie jedynie 120tyś dolarów australijskich.
Oprócz samych opali w Lightening Ridge znajdują się rownież gorące źródła. Jest to doskonałe miejsce spotkań lokalnych mieszkańców oraz przybyszów z odległych krajów. Miło było trochę pogaworzyć z mieszkańcami w bardzo gorącej wodzie.
Teleskopy
Na outbacku w Australii jest jeszcze coś niesamowitego. Aby to zobaczyć, wystarczy w nocy podnieść głowę do góry. Niebo, piękne niebo. Tak inne niż to nasze polskie, nowe ciekawe gwiazdozbiory, które można podziwiać godzinami. Dotarliśmy do miejsca, gdzie znajduje się największy w Australii teleskop. Mogliśmy go jedynie zobaczyć przez szybę, jednak udało nam się za to obejrzeć niebo oraz dojrzeć planetę Uran poprzez największy na półkuli południowej teleskop otwarty do publicznego użytku. Wrażenie niesamowite — pierwsze słowa Oliwii po odejściu od teleskopu — “Wow”. To było coś wspaniałego.
Burke
Burke przywitało nas mega gorąco. Maksymalna zanotowana temperatura na zewnątrz wg naszego auta wynosiła 47st. Paliło niesamowicie. Miasto nie jest niczym nadzwyczajnym, wygląda jak trochę opuszczone. Może dlatego, że w takiej temperaturze wszyscy wolą siedzieć przy klimatyzacji? Na cmentarzu w Burke co ciekawe nie chodzi się, a jeździ samochodem. Na początku wydało nam się to trochę dziwne, jednak wystarczy wyjść z auta, aby zrozumieć dlaczego tak właśnie jest.
Dokoła miasta jednak rozpoczyna się prawdziwy outback. Udało nam się dojechać do dwóch parków narodowych oraz wjechać na jedną z pobliskich gór — górę Ouxley. Góra ta znajduje się kilkadziesiąt km od miasta. Droga gruntowa, która prowadzi na szczyt jest na samym końcu dość stroma. Mnóstwo czerwonej, rodzimej ziemi, dużo kangurów i cudowne widoki z góry. Chyba nigdy nie zapomnimy tego wrażenia, jak mogliśmy spojrzeć w busz aż po horyzont. Zachód słońca był również przepiękny. Genialne było to, że byliśmy tam sami — naprawdę sami!
Park Narodowy Toorale i Guandabooka
Park Narodowy Toorale, to wielka równina powodziowa, dziesiątki kangurów oraz wiele strusi. Po drodze do i z parku spotkaliśmy TYLKO jeden samochód. Na polu namiotowym byliśmy oczywiście sami, udało nam się nawet popływać w rzece Darling. Tutaj jest to całkowicie bezpieczne — nie ma pijawek, krokodyli, ani niczego, czego moglibyśmy się obawiać 🙂
Po wizycie w parku Toorale udaliśmy się do Parku Narodowego Guandabooka. Było ekstremalnie gorąco, dojazd był dość ciężki, właśnie ze względu na temperaturę, mimo, że klimatyzacja działała cały czas dość sprawnie. Wystarczyło otworzyć drzwi, aby fala gorąca uderzyła prosto w nas. Jadąc do parku nie minął nas ani jeden samochód. Byliśmy sami, a wieczorem podziwialiśmy malunki Aborygenów. Nie ma ich wiele, jednak są bardzo interesujące. Do dnia dzisiejszego nie wiadomo z jakiego wieku pochodzą — jest to wielka niewiadoma…
Z outbacku ruszyliśmy w stronę Sydney. Mamy jednak nadzieję, że będziemy mogli tutaj przyjechać raz jeszcze, w porze, kiedy temperatura będzie już dużo bardziej sprzyjająca.