Gruzja, a jej stolica również, była na naszym celowniku od pewnego już czasu. W końcu się zdecydowaliśmy i tuż na początku sierpnia 2015 wyruszyliśmy na 3tyg podróż.
Tbilisi było naszym pierwszym i chyba ostatnim większym miastem w Gruzji. Mimo, że za miastami nie przepadamy, to utkwiło nam ono w pamięci bardzo dobrze. Jest to doskonałe miejsce wypadowe do wielu atrakcji, więc kilka nocy warto sobie tam zarezerwować. Polubiliśmy je nie tylko za wspaniałych ludzi, ale chyba przede wszystkim za doskonałą kuchnię, która nawet dla naszych dzieci była smaczna.
Pierwsza przygoda z chinkali i chachapuri była doskonała. Lokal który wybraliśmy okazał się strzałem w dziesiątkę (później bywało różnie). Dobra cena i doskonała jakość zaprocentowała kolejną wizytą.
Miasto jest wyjątkowo spokojne i czyste. Oprócz samego zwiedzania można pozwolić sobie skorzystać ze słynnych łaźni siarkowych. Do wyboru jest opcja prywatna i publiczna. U nas Dominika skusiła się na opcję prywatną, a my z dziećmi szaleliśmy po okolicy. Po seansie okazało się, że nie jest to nic specjalnego i raczej drugi raz już nie skorzysta. Być może w publicznej łaźni jest o wiele lepiej, ale to chyba już ja sam będę musiał wypróbować następnym razem.
Oprócz wielu smakołyków, było coś, co mogliśmy jeść bez końca — rano i wieczorem. Dzieci za tym przepadały. Chleb, po prostu chleb. Tradycyjny, wypiekany w piecach tone był po prostu przepyszny. Braliśmy go ze sobą wszędzie i co chwilę rozrywaliśmy na kawałki, tak jak nasze dzieci.
Piekarze są bardzo mili, potrafią oprowadzić po ich mini lokalnych piekarniach, pokazać swój warsztat i oczywiście zaprosić do degustacji.